Najokrutniejszą rzeczą przy zespole podciśnienia śródczaszkowego jest to, że ból nagle znika i kiedy myślisz, że już jest wszystko w porządku - on wraca. Wraca zaraz po tym, kiedy wyjdziesz z łóżka, by przygotować się do pracy. Jest potężny i nie do zniesienia, przez co często kładzie cię znowu do łóżka. Za każdym razem to powtarza się, jak okrutny żart.
Tego dnia rano obudziłam się do pracy i zanim wstałam z łóżka poleżałam chwilę, aby poobserwować jak się czułam i ocenić, czy nadawałam się do pracy. Odczuwałam dziwny dyskomfort i ucisk po obu stronach głowy, ale nie był to ból, więc uznałam, że wszystko wróciło prawie do normy. Wstałam do łazienki i po chwili ból był już z powrotem.
Budował się coraz mocniej, głównie z tyłu głowy i karku. Pomyślałam, że skoro przespałam prawie całą noc, to pewnie zadziałała tabletka. Wzięłam przeciwbólowy środek i pojechałam do pracy. Wyglądałam TRAGICZNIE. Opuchlizna na twarzy, niewyraźne oczy, twarz wymiętolona i wymęczona jak po długim pijackim ciągu. Kiedy weszłam do pracy, czułam się bardzo źle. Nie mogłam mówić, bo sprawiało mi to ból. Każdy ruch go sprawiał. Cały czas czekałam, aż zadziała tabletka. Postanowiłam posiedzieć chwilę, bo i tak byłam bezużyteczna. Nie potrafiłam podjąć najprostszych decyzji, czy zaplanować wykonanie obowiązków, bo zwyczajnie nie mogłam myśleć. Mój mózg nie funkcjonował, ja też nie. Jakby mnie nie było, a jedyne co było tak naprawdę to wykańczający ból. Jak go opisać? Ściskający czaszkę, wyrywający kręgi kręgosłupa szyjnego, miażdżący za uszami, cisnący w czole i okolicach brwi. Był to ból wyciskający łzy bezsilności i bezradności - nie ważne, że byłam w pracy. To taki ból, kiedy zaczynasz się naprawdę o siebie martwić.
Budował się coraz mocniej, głównie z tyłu głowy i karku. Pomyślałam, że skoro przespałam prawie całą noc, to pewnie zadziałała tabletka. Wzięłam przeciwbólowy środek i pojechałam do pracy. Wyglądałam TRAGICZNIE. Opuchlizna na twarzy, niewyraźne oczy, twarz wymiętolona i wymęczona jak po długim pijackim ciągu. Kiedy weszłam do pracy, czułam się bardzo źle. Nie mogłam mówić, bo sprawiało mi to ból. Każdy ruch go sprawiał. Cały czas czekałam, aż zadziała tabletka. Postanowiłam posiedzieć chwilę, bo i tak byłam bezużyteczna. Nie potrafiłam podjąć najprostszych decyzji, czy zaplanować wykonanie obowiązków, bo zwyczajnie nie mogłam myśleć. Mój mózg nie funkcjonował, ja też nie. Jakby mnie nie było, a jedyne co było tak naprawdę to wykańczający ból. Jak go opisać? Ściskający czaszkę, wyrywający kręgi kręgosłupa szyjnego, miażdżący za uszami, cisnący w czole i okolicach brwi. Był to ból wyciskający łzy bezsilności i bezradności - nie ważne, że byłam w pracy. To taki ból, kiedy zaczynasz się naprawdę o siebie martwić.
Kiedy tak siedziałam, odnalazłam dwie wygodne pozycje. Jedną półleżącą z głową do tylu, albo drugą całkiem nachyloną z głową na kolanach. Przy obu czułam nieznaczną ulgę. Niestety przy zmianie pozycji, albo przy najmniejszym ruchu ból okrutnie wracał z potężnym szarpnięciem. Kiedy musiałam się przemieszczać, jedyny sposób, który umożliwiał mi na wykonanie kilku kroków, to było przejście zgiętą w pół, z bardzo nisko pochyloną, aż do bioder głową. Kolejne tabletki nie pomagały, a ja nie chciałam przedawkować, więc przeczekiwałam nieruchomo do czasu, kiedy będę mogła wziąć następną dawkę.
Bardzo ważną rzeczą w tym wszystkim okazało się ustalenie przyczyny pojawiania się najgłówniejszego objawu, czyli bólu głowy i karku. Otóż od pierwszego dnia już widoczne było to, że ból pojawiał się przy pionizacji, co okazało się objawem decydującym w postawieniu właściwej diagnozy. Nie zwracałam na to uwagi, gdyż dla mnie byłam w bólu cały czas, jedynie robił się on silniejszy kiedy wstawałam, zmieniałam pozycję, czy przemieszczałam się. Łagodniał, a nawet całkiem znikał gdy leżałam - to też nie miało dla mnie wtedy znaczenia. Ponadto byłam pewna, że w nocy odchodził dlatego, iż pozwalałam na to poprzez danie sobie czasu na odpoczynek i uważałam za racjonalne, że ból wracał, gdy moje ciało zaczynało pracować w ciągu dnia. Poza tym, myślałam, że zasypiałam z wycieńczenia. Otóż ból znikał, bo płyn mózgowo rdzeniowy poziomował się, co jest naturalne w pozycji leżącej. Przy wstawaniu płyn opadał, powstawała przestrzeń tworząca podciśnienie i stąd ból powracał. Na czym to polega opiszę wkrótce w poście poświęconym prawidłowej diagnozie.
Pojawiła się też sztywność karku. Nie byłam w stanie opuścić głowy, bo czułam jakby mnie coś mocno ciągnęło w tył dlatego trzymałam ją nienaturalnie uniesioną.Był to trochę niepokojący objaw, dlatego wkrótce poszłam do lekarza, ale zanim to nastąpiło, męczyłam się tak przez kilka dni przekonana, że mam przewianą szyję, albo naciągnięte mięśnie. Nie byłam w stanie opuścić głowy. Czułam jakbym miała przywiązane niewidzialnymi sznurkami uszy do łopatek, które boleśnie zaciskały się coraz bardziej. Nie rozumiałam tylko dlaczego bolał mnie też czubek głowy. Niektóre rzeczy nie miały dla mnie zupełnie sensu, ale ponieważ nie mogłam myśleć, zostawiałam to. Niemożność myślenia jest jednym z ważnych objawów, który także był ignorowany. Któż by pomyślał, że problem z zebraniem myśli mógłby być istotnym objawem choroby. Uważałam, że było to spowodowane wycieńczeniem od ciągłego bycia na surwiwalu z bólem. Tak zwany "brain fog" czy otępienie jest wynikiem zasysania się mózgu do otworu wielkiego znajdującego się tuż nad kręgosłupem (mówiąc bardzo prosto w tym właśnie miejscu czaszka łączy się z kręgosłupem). Mózg staje się wtedy obciśnięty i zapadnięty, stąd oprócz fizycznych dolegliwości pojawiają się też inne związane z funkcjami poznawczymi. Czułam się otępiała przez wiele tygodni od wystąpienia pierwszych silnych objawów. Nie mogłam się uczyć, czytać, utrzymywać wątku rozmowy, miałam duże problemy z pamięcią. Mówiłam, że czułam się jakby mi "wyciągnięto z głowy mózg".
Okładanie karku termoforem z gorącą wodą, ani przyjmowanie tabletek przeciwbólowych nie przynosiło ulgi. Nie mogłam jeść, pisać, brać prysznica, prowadzić samochodu, bo ból był zabijający. Często klękałam na ziemi i kładłam głowę przed sobą na podłodze, co przynosiło mi natychmiastową ulgę. Nie na długo, ale była to znacząca ulga, która pozwalała mi chociaż przez chwilę odpocząć od bólu. Wszystkie objawy stawały się coraz silniejsze. Pojawiły się też nowe: zatykanie uszu, piszczenie w uszach i szumy. Stawało się to nieznośne, szczególnie w nocy. Słyszałam bardzo wyraźnie ciśnienie w głowie, rytmiczne pulsowanie, jakbym podsłuchiwała przez ścianę przepływającą wodę w rurach. Sprawiało to dodatkowe wrażenie jakbym była pod wodą. Później towarzyszyło mi to również w ciągu dnia przez bardzo długi czas. Wyżej wymienione objawy zmyliły mnie jeszcze bardziej, bo myślałam, że faktycznie przeziębiłam sobie głowę i to wszystko były chore zatoki i przewianie. Nic bardziej mylnego.
Każdego ranka, kiedy budziłam się, nie czułam bólu. To było pocieszające i budzące nadzieję, aczkolwiek bardzo złudne. Wystarczyło, że usiadłam na łóżku, albo wstałam i zrobiłam kilka kroków, ból zaczynał się na nowo budować. Często nie zdążył się rozwinąć na tyle szybko, że zdążyłam być już poza domem, w drodze do pracy. Dopadał mnie kiedy już byłam na miejscu, brałam więc znowu tabletkę i niecierpliwie patrzyłam na zegarek kiedy upłyną cztery godziny, aby móc wziąć następną dawkę. Czasami musiałam iść się wypłakać, bo już nie mogłam wytrzymać. Ból przechodził falami i cały czas miałam nadzieję, że zniknie za którymś razem, jednocześnie poświęcając się i zostając w pracy, gdyż uważałam, że przewianie głowy i zatoki nie były wystarczającym powodem aby uciekać do domu. Do dziś nie wiem, jak mogłam w ten sposób myśleć i katować się, ale przecież ja wtedy "nie myślałam".
Tak wyglądało kilka dni, aż doszłam do wniosku, że muszę iść do lekarza. Zanim jednak to zrobiłam, uparcie liczyłam na to, że ból w końcu minie całkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz