Zespół podciśnienia śródczaszkowego, bóle głowy i inne objawy, przyczyny, leczenie, rehabilitacja

poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Pierwszy etap rekonwalescencji.

Podczas wypisu ze szpitala dostałam zalecenia przebywania w pozycji leżącej, przyjmowania dużej ilości płynów oraz unikania parcia i wysiłku fizycznego.

Na początkowym etapie moja rekonwalescencja polegała głównie na tym, że jeszcze przez miesiąc po zabiegu przede wszystkim leżałam, aby płyn nie wariował i spokojnie się poziomował, a także po to, aby uniknąć jakichkolwiek niechcianych przeciążeń, czy skrętów kręgosłupa.
Ponieważ nie było i wciąż nie jest wiadome, w którym miejscu był wyciek, i w którym miejscu mam łatkę - musiałam uważać na cały odcinek kręgosłupa. Nawet zawiązywanie butów, czy ubieranie się było trochę ryzykowne, bo świeżo naklejona łatka mogła po prostu nie wytrzymać naprężenia. Miałam całkowity zakaz dźwigania czegokolwiek, nachylania się oraz wykonywania wysiłku, gdyż nie było wiadomo, co działo się z krwiakami.

Dodatkowo miałam w dalszym ciągu zalecone przyjmowanie dużej ilości płynów, głównie wody (2 litry dziennie były minimum obowiązkowym w pierwszym okresie rekonwalescencji). Miałam unikać kawy i herbaty, ponieważ odwadniają organizm. (Alkohol też odwadnia, ale o tym chyba wiemy).

Symptomy utrzymywały się i były dość silne. Należały do nich: szumy uszne, piszczenie w uszach, kłucie, pieczenie i ucisk w różnych częściach głowy, szczególnie po bokach i na wysokości czoła, zawroty głowy. Szumy i uczucie bycia pod wodą dawały się mocno we znaki przy każdej zmianie pozycji, nawet przy przewracaniu się w łóżku. Z tej przyczyny poruszałam się cały czas bardzo wolno, aby nie podnosić ciśnienia tętniczego krwi - co również zostało mi zalecone przy wypisie ze szpitala. Chodzenie miałam ograniczyć do minimum. Jeśli musiałam gdzieś jechać samochodem, to kładłam się z tyłu na poduszkach, aby zamortyzować wstrząsy. Kiedy szłam, przemieszczałam się jak stara kobieta. Moja kondycja fizyczna była praktycznie zerowa. Męczyłam się szybko przy najmniejszych czynnościach.

Mniej więcej miesiąc później pojechałam ze skierowaniem na ten sam oddział w celu wykonania rezonansu mózgowia z kontrastem i bez kontrastu. Po wykonanym badaniu powiadomiono mnie, że wyniki przyjdą pocztą za około cztery dni robocze. Poprosiłam o L4, którego nie dostałam. Próbowałam wyjaśnić lekarce, że potrzebuję zwolnienie co najmniej do czasu, aż otrzymam wynik. Byłoby wtedy wiadomo, czy jest już bezpieczny powrót do pracy, czy nie. Lekarka odpowiedziała, że nie ma takiej potrzeby, bo bóle zniknęły i wszystko wskazuje na to, że rekonwalescencja przebiega pomyślnie. Uważałam to za niewystarczający argument, ponieważ co prawda głowa nie bolała mnie tak jak wcześniej, to pozostałe symptomy działy się na porządku dziennym. Pytano mnie czy czułam się dobrze i czy bolała mnie głowa. Szczerze mówiąc to czułam się dobrze i generalnie nie bolała mnie głowa, ale czułam też, że nie byłam do końca wyleczona. Dla lekarki nie miało to znaczenia. Nawet nie zapytała o charakter pracy jaki wykonuję i nie upewniła się, czy powrót do niej (bez uprzedniego upewnienia się, ze moje wyniki są już dobre) byłby rozsądny. Słuchając intuicji poszłam do lekarza rodzinnego i uargumentowałam swoją prośbę o L4, która została rozpatrzona przychylnie na okres tygodnia, kiedy to powinnam już mieć wyniki z rezonansu.

Wyniki przyszły około tygodnia później. Opis badania mówił, że krwiaki dalej były takie same jak z badania przed wypisem ze szpitala oraz widoczna była krew sugerująca świeże dokrwawianie. Aż mnie zmroziło. Szczerze mówiąc załamałam się. Miesiąc leżenia i picia wody, a ja wciąż byłam w tym samym punkcie. Skoro były dokrwawienia to znaczy, że podciśnienie nie było jeszcze wyrównane. Możliwe, że miałam jeszcze wyciek płynu, czyli łatka nie do końca spełniała swoją funkcję...? Wniosek jaki tutaj się nasuwa jest następujący: tylko ja jestem w stanie stwierdzić, czy to jak się czuję pozwala mi kontynuować w bezpieczny sposób codzienne zajęcia. Intuicji trzeba słuchać!

Dobrą stroną była wiadomość, że zaobserwowano regresję pozostałych cech niedociśnienia wewnątrzczaszkowego, jak na przykład zmniejszenie wysokości przysadki mózgowej oraz powiększenie odległości suteczkowo-mostowej. Czyli coś tam ruszyło!

Konsultowałam wyniki przez telefon z tą samą lekarką. Zaleciła dalszą konsultację neurochirurgiczną bądź neurologiczną ale już nie w szpitalu tylko na własną rękę. Skierowanie razem z wynikami przyszło pocztą. Szpital na tą chwilę kończył ze mną znajomość. Zapytałam o wytyczne co dalej? Usłyszałam, że mogę spokojnie pracować. Powiedziałam, że opiekuję się niepełnosprawnymi i jest to w dużej mierze fizyczna praca. Powiedziano mi,że nie ma zastrzeżeń przed powrotem do pracy, muszę tylko bardzo uważać i nie podnosić ciśnienia tętniczego, czyli wciąż unikać wysiłku. Były to dla mnie sprzeczne informacje. Skoro miałam świeże dokrwawienia i miałam nie podnosić ciśnienia tętniczego, to dlaczego miałabym ryzykować kolejnymi dokrwawieniami i powiększeniem krwiaków poprzez wykonywanie zabronionego wysiłku?

Okazało się, że wszystkie wyżej wymienione były bardzo istotnymi i kluczowymi, choć niewystarczającymi zaleceniami, (z wyjątkiem zgody na powrót do pracy) ale o tym dowiedziałam się dopiero na prywatnej konsultacji neurologicznej u pani doktor, która ma potężną wiedzę na temat zespołu podciśnienia śródczaszkowego. Czekając na pierwszą wizytę u niej, uważałam na siebie bardzo, nie przeciążałam się w żaden sposób i piłam wodę litrami. Wszystko to na przedłużonym L4 od lekarza, który widział w tym sens i logikę. Myślę, że zwyczajnie (i jak należy) dbał o moje bezpieczeństwo za co jestem mu bardzo wdzięczna.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz